
Przekleństwo bycia miłym
Czasem jesteśmy tak pochłonięci zaspokajaniem potrzeb innych, że zapominamy o własnych pragnieniach. Nieraz płacimy za to wysoką cenę. Możemy jednak przełamać przekleństwo bycia miłym. ZJacqui Marson rozmawiały Agnieszka Chrzanowska, Dorota Krzemionka i Paulina Pająk.
Czasem jesteśmy tak pochłonięci zaspokajaniem potrzeb innych, że zapominamy o własnych pragnieniach. Nieraz płacimy za to wysoką cenę. Możemy jednak przełamać przekleństwo bycia miłym. Z Jacqui Marson rozmawiały Agnieszka Chrzanowska, Dorota Krzemionka i Paulina Pająk.
Agnieszka Chrzanowska, Dorota Krzemionka i Paulina Pająk: Pewnie każdemu zrobiłoby się miło na sercu, gdyby usłyszał, że jest niespotykanie miłym człowiekiem. Kto nie chciałby być lubiany? Pani przekonuje jednak, że bycie miłym może być przekleństwem. Sama Pani tego przekleństwa doświadczyła...
Jacqui Marson: Starałam się być doskonałą matką, żoną, terapeutką i córką. Jednocześnie jednak zapomniałam o sobie. Pochłonięta innymi, nie zwracałam większej uwagi na to, czego ja pragnę, nie dbałam o własne potrzeby. A potem, niespodziewanie, nastąpił kryzys. Miał miejsce podczas rodzinnej imprezy. W trakcie tańca upadłam tak niefortunnie, że bardzo bolała mnie ręka. Nie pojechałam jednak do szpitala, by zrobić prześwietlenie – byłam zbyt zajęta zaspokajaniem potrzeb innych. Zrobiłam to dopiero po 10 dniach! A wtedy okazało się, że ręka jest złamana... To wydarzenie obudziło mnie: postanowiłam przemyśleć swoje życie, zrewidować swe przekonania i zachowania, i bardziej zatroszczyć się o siebie – przełamać przekleństwo bycia miłym.
Zapłaciła Pani wysoką cenę za bycie miłą.
Choć wiele osób uważa, że to wspaniale być uznawanym przez otoczenie za kogoś miłego i uroczego, dla niejednego Miłego wiąże się to z ogromnymi kosztami. Wielu Miłych czuje, że są uwięzieni w pułapce oczekiwań innych ludzi, by zawsze zachowywali się w określony sposób: ciężko pracowali, byli pomocni, uprzejmi, opiekuńczy, zabawni itp. A to może negatywnie wpływać na zdrowie Miłych, ich poczucie szczęścia i relacje. Tylko my znamy prawdziwą cenę, jaką przychodzi nam płacić za każde „tak”, które mówimy, za każdą propozycję pomocy i wsparcia, którą wyrażamy. Oczywiście nie chodzi o to, by nie pomagać innym. Jeśli jednak zbyt często czujemy, że chcielibyśmy powiedzieć „nie”, ale nie potrafimy się na to zdobyć, to prawdopodobnie dotknęło nas przekleństwo bycia miłym. Myślę, że każdy z nas uczestniczy w co najmniej jednej relacji, w której ma tendencję do bycia zbyt miłym i nie prezentuje swego prawdziwego Ja. W swojej pracy psychologa jeszcze nie spotkałam osoby, która potrafiłaby komunikować się w asertywny sposób – czyli spokojnie, jasno i pewnie – we wszystkich obszarach życia. Ale myślę, że każdy ma choć jeden taki obszar, w którym to mu się udaje. Czemu zatem nie wykorzystać przekonań i umiejętności, które prezentujemy na jednej płaszczyźnie – tej, w której czujemy się pewni i silni – także w tych obszarach, z którymi się zmagamy? Tego staram się uczyć swoich klientów. A wśród nich są i dyrektorzy, którzy są silni w pracy, natomiast ulegają każdemu żądaniu dzieci czy partnera lub partnerki, i pewni siebie rodzice, którzy nie potrafią powiedzieć „nie” w pracy.
Czy przekleństwo bycia miłym dotyczy przede wszystkim kobiet? Jak kultura kształtuje oczekiwania wobec nas?
Mężczyźni też mogą być dotknięci tym przekleństwem, jednak zdarza się to rzadziej. Zawsze od nich oczekiwano, że będą macho, że będą asertywnie i wprost mówić, czego chcą. Od kobiet za to oczekiwano bierności i uległości. Zakłada się, że swoje potrzeby zaspokajają w sposób bardziej skryty, manipulacyjny lub „pasywno-agresywny”. W Polsce uderzyło mnie powiedzenie, że kobieta jest szyją rodziny. Sugeruje to, że wciąż istnieje silne kulturowe oczekiwanie wobec kobiet, by porzuciły własne potrzeby i zadbały przede wszystkim o innych członków rodziny, w tym o mężczyznę. Skoro mężczyzna jest „głową”, to jemu przypada cała przyjemność płynąca poprzez zmysły – oczy, uszy, usta, nos – z otaczającego świata. A tymczasem „szyja” przełyka to wszystko i spina w całość. W wielu religiach i kulturach funkcjonuje bardzo silne przekonanie o służebnej roli kobiet wobec mężczyzn. Skąd się bierze przekleństwo bycia miłym? – Wielu z nas przedkłada potrzeby innych ponad własne, bo zabiegamy o akceptację i aprobatę otoczenia. Szukamy pochwały, boimy się, że odmawiając, zawiedziemy otoczenie. Albo unikamy gniewu i konfrontacji. Obawiamy się, że spotkamy się z krytyką albo spowodujemy konflikt. Niektórzy z nas nigdy nie składają reklamacji, nie wyrażają niezadowolenia w restauracji. W rzeczywistości motywacje te stanowią dwie strony tej samej monety. Zwykle wynikają z doświadczeń z czasów dzieciństwa, np. ze strachu przed rozgniewanym rodzicem lub nauczycielem i z pragnienia zdobycia ich miłości i akceptacji. Jako dzieci uczyliśmy się być miłymi, by czuć się bezpiecznie, gdy nie mieliśmy jeszcze wielu możliwości działania i konfrontowania się z dorosłym. Takie przekonania i wzorce działania przenosimy jednak w dorosłość. Nie sprawdzamy ich, a przecież wiele z tych wpojonych w dzieciństwie zasad okazuje się potem nieprzydatne. Dotyczy to zwłaszcza społeczeństw, które uległy znacznemu przeobrażeniu. Na przykład w komunistycznej Polsce wpajano dziecku konformizm i posłuszeństwo wobec władzy. Wtedy wydawało się to całkiem zasadne, jednak dziś, w epoce kapitalizmu i demokracji, by przetrwać i dobrze prosperować, trzeba być niezależnym, dbać o swoje interesy. Jako dorośli możemy decydować o swoim życiu. Możemy wybierać spośród różnych strategii zachowania, sprawdzać je i zmieniać.
Tymczasem wielu z nas uporczywie tkwi przy wpojonym nam w dzieciństwie przekonaniu: „Nie stwarzaj problemów”. A przecież nie da się być miłym w nieskończoność. Wcześniej czy później nie wytrzymamy, zwłaszcza jeśli otoczenie nadużywa naszej dobrej woli. Opowieści z filmu „Dzikie historie” dosadnie pokazują, jak się kończy bycie stale miłym wbrew sobie.
Często pod miłym uśmiechem aż gotujemy się od złości, wściekłości i urazy. Tłumimy jednak te uczucia, bo nas przerażają. Zwłaszcza jeśli jako dzieci doświadczyliśmy przerażenia albo zostaliśmy zranieni przez gniew dorosłych – wówczas boimy się złości i innych, i własnej. Jednak takie uczucia możemy tłumić tylko przez pewien czas. Wcześniej czy później osiągną temperaturę wrzenia i wykipią z nas w niekontrolowanym ataku wściekłości. Lepiej zatem nauczyć się rozpoznawać małe błyski złości i wyrażać je w spokojny i jasny sposób...
Zanim urosną do takich rozmiarów, że nie będziemy mogli powstrzymać wybuchu. Do zmiany przekonań i zachowań często popycha nas dopiero kryzys – w Pani przypadku było to złamanie ręki...
Podobnie w życiu moich pacjentów punktem zwrotnym często jest kryzys natury zdrowotnej albo w relacji z bliską osobą. Na przykład kobieta miesiącami ciężko pracuje do późna, daje z siebie wszystko w firmie i w domu. Nie ma czasu, by zjeść pełnowartościowy posiłek, nie odpoczywa tyle, ile powinna. Pewnego dnia dopada ją przeziębienie, ignoruje jednak dolegliwości, dalej pracuje. A tydzień później mdleje w pracy i zostaje odwieziona do szpitala, gdzie lekarz stwierdza poważny stan. Albo inna historia: kobieta tłumi swoje prawdziwe uczucia i potrzeby i dba, by jej wymagający partner był zadowolony. A ten po latach opuszcza ją i odchodzi do kogoś innego. Dla zewnętrznego obserwatora takie zdarzenie wydaje się do zniesienia. Ale dla kogoś, kto latami podporządkowywał swoje potrzeby innym ludziom czy celom, staje się kroplą, która przepełnia czarę goryczy. I ważnym sygnałem, którego nie sposób dłużej ignorować.
Pani złamana ręka „głośno wołała”, by Pani zwolniła, zatrzymała się. Mimo to jeszcze przez dziesięć dni odkładała Pani wizytę u lekarza...
A w tym czasie woziłam dzieci na zajęcia. Wybrałam się nawet z przyjaciółką popływać łódką po jeziorze, i oczywiście nalegałam, że też będę wiosłować. Tak mnie wychowano – by nie użalać się nad sobą, nie marudzić. Wciąż otrzymujemy sygnały z naszego ciała, ale większość z nich ignorujemy. Mamy skłonność do niesłuchania jego głosu. W ten sposób tracimy wiele istotnych informacji – od wczesnych sygnałów świadczących o poważnych problemach zdrowotnych po przewlekłe zmęczenie i wyczerpanie związane z tym, że zbyt dużo na siebie bierzemy. Jeśli nauczymy się słuchać swego ciała, zrozumiemy, że ono zawsze mówi prawdę. Wsłuchując się w ciało, możemy również rozpoznać drzemiące w nas emocje, nim dojdzie do wybuchu. A także zaobserwować, jak zmieniają się nasze uczucia w zależności od tego, jak myślimy o różnych
sprawach.
I tym samym zauważamy te myśli i przekonania, które nie pozwalają nam być sobą?
Głównie są to krytyczne myśli, takie jak: jesteś niegrzeczny, jesteś beznadziejny, to przez ciebie. Choć krążą w naszych głowach, tak naprawdę pochodzą od kogoś innego, ważnych osób z przeszłości. Warto spisać je i zastanowić się, od kogo mogą pochodzić: od rodzica, nauczyciela, wychowawcy, trenera? Zastanówmy się, czyje przekonania reprezentują i czy chcemy im dalej dawać wiarę. Na przykład pewna kobieta, której historię przytaczam w książce, odkryła przekonania: „Muszę zrobić wszystko, by inni byli spokojni i zadowoleni”, „Jeśli nie poświęcę całej mojej energii, ludzie nie będą mnie lubić”. Uświadomienie sobie, że to, w co wierzyliśmy jako dzieci, nie ma nic wspólnego z prawdą, może być bardzo wyzwalające.
Trudno z dnia na dzień odejść od przekonań, które kierowały nami przez całe życie. Jak zatem wprowadzić zmianę i przełamać przekleństwo bycia miłym?
Wierzę w sens drobnych zmian – podejmowania małych, bezpiecznych kroków, które zaprowadzą nas tam, gdzie chcemy. Proponuję zatem: jeśli coś sprawia, że jesteś nieszczęśliwy, wykonaj w tym obszarze zmianę o jeden procent. W przypadku Miłych zwykle oznacza to jeden procent mniej czegoś, niekoniecznie inaczej. W zmianie pomaga przestawienie się z myślenia „muszę” na „mogę”. Zwróćmy uwagę na momenty, kiedy mówimy sobie, że powinniśmy coś zrobić. Jak często nam się to zdarza? W jakich sytuacjach? Sprawdźmy, co się stanie, gdy „powinnam/powinienem” zamienimy na „mogę”. To bardzo proste narzędzie, które może odmienić życie. Przywraca bowiem element wyboru i poczucie wolności w miejsce surowej tyranii nakazu.
Mówiąc „mogę”, dajemy sobie możliwość zadbania o siebie, o własne potrzeby, zbyt często spychane na drugi plan.
Czasem potrzebujemy nadać większy priorytet własnym potrzebom niż niekończącym się prośbom i oczekiwaniom innych. I wcale nie czyni nas to egoistami, ale raczej mądrymi osobami, które potrafią równoważyć troskę o siebie i troskę o innych. Dążmy do tego, by być miłymi z wyboru. Miła osoba posiada wspaniały zestaw umiejętności społecznych, ale musi mieć poczucie, że ma wybór – że sama decyduje, kiedy chce użyć tego daru. Jeśli nie mamy możliwości powiedzieć „nie”, wtedy nasze „tak” staje się bez znaczenia.
W końcu my też zasługujemy na to, by móc zatroszczyć się o siebie. Jednak nie każdy w to wierzy.
Wiele osób ma trudności z myśleniem o sobie w pozytywnych kategoriach. Jeśli robimy coś jedynie po to, by uzyskać aprobatę lub pochwałę innych, wtedy jesteśmy zależni od ocen zewnętrznych – polegamy na tym, jak oceniają nas inni. Ważne, by potrzeba ocen zewnętrznych została zrównoważona ocenami wewnętrznymi. Chodzi o to, by docenić własną wartość. Nadmierna zależność od ocen zewnętrznych dotyczy często osób wychowywanych raczej w miłości warunkowej – wiążącej się z osiągnięciami, spełnianiem oczekiwań, wymogów – niż bezwarunkowej – kiedy jesteśmy kochani tacy, jacy jesteśmy. Nigdy jednak nie jest za późno na pracę nad samooceną. Proponuję prowadzenie
dzienniczka: wypisujmy codziennie trzy dobre uczynki, coś, co sprawiło, że poczuliśmy się naprawdę dumni z siebie. Nauczymy się zauważać i doceniać własne dobre cechy. Z czasem będziemy w mniejszym stopniu polegać na ocenie innych, za to w większym na aprobacie samych siebie.
A wtedy łatwiej będzie powiedzieć „nie”. Jak to zrobić w uprzejmy sposób?
Proponuję narzędzie, które nazywam „grzecznym nie”. To ważne, by odmawiając prośbie czy zaproszeniu, używać pozytywnego języka, np. „Bardzo dziękuję, że o mnie pomyślałeś, ale tym razem nie mogę skorzystać z twojego zaproszenia”. Jeśli ćwiczymy, takie uprzejme odmawianie staje się coraz łatwiejsze! Jeśli naszą typową odpowiedzią jest „tak”, starajmy się nie odpowiadać natychmiast. Powiedzmy za to: „Muszę o tym pomyśleć”, „Sprawdzę w kalendarzu i dam ci odpowiedź”. W ten sposób dajemy sobie czas, by się zastanowić, czego naprawdę chcemy. Oczywiście czasem nie mamy wyboru, jednak w niektórych sytuacjach możemy zaproponować alternatywne rozwiązanie czy kompromis – uprzejmie, nie zawstydzając drugiej osoby – które sprawią, że obydwie strony zwyciężą.
Czy także w rozmowie z szefem? Jak rozmawiać z przełożonym, jeśli czujemy się nadmiernie obciążeni obowiązkami?
W życiu zawodowym musimy zachować większą ostrożność niż w sytuacjach prywatnych. W pracy jesteśmy zobowiązani do wykonywania określonych zadań i obowiązków, wymienionych w opisie stanowiska pracy. Nie możemy tak po prostu odmawiać spełnienia poleceń, bo tak nam się podoba. Mam jednak taką propozycję: jeśli czujemy się przeciążeni w pracy, przyjrzyjmy się osobie, która w naszej firmie robi najmniej, jednak uchodzi jej to na sucho i nigdy nie była zagrożona utratą zatrudnienia. Zastanówmy się, w jaki sposób moglibyśmy zbliżyć się o „jeden krok” do zachowania prezentowanego przez tego pracownika. Czy moglibyśmy o jeden procent obniżyć swoje standardy, troszkę mniej dbać o to, by być doskonałym? Sprawdźmy, co się wtedy stanie. Eksperymentujmy z „grzecznym nie”, by odeprzeć wygórowane wymagania, i zobaczmy, co się stanie. Bądźmy jednak ostrożni. Nie chciałabym, by przez moją radę ktoś stracił pracę!